Już w sobotę 14 maja Opera na Zamku zmierzy się z najpopularniejszym polskim tytułem granym od Pragi, Londynu po Nowy York czy Sydney. Na całym świecie. O wyzwaniu stojącym przed ekipą Opery na Zamku rozmawiano w czasie konferencji prasowej.
Anna Bańkowska – wicemarszałek województwa zachodniopomorskiego:
Przed nami, w roku jubileuszowym – 65 lat, słynna premiera arcydzieła, w której klasyka łączy się z nowoczesnością. Poddaje refleksji. Wystąpi ponad 150 artystów, muzyków, solistów – wszyscy oni stworzą to, co jak zwykle nas zaskoczy, choć już jesteśmy przyzwyczajeni, że dzieła wystawiane przez Operę na Zamku to nie są dzieła zwykłe. Za każdym razem jest to coś, co wyżej podnosi poprzeczkę. Dyrektor Opery na Zamku ze swoimi artystami za każdym razem nas zaskakuje. Fani premier Opery na pewno już nie mogą się doczekać, by móc zobaczyć kolejne dzieło.
Jacek Jekiel – dyrektor Opery na Zamku w Szczecinie:
Zawsze jestem onieśmielony, kiedy mam mówić o dziecku, które jeszcze się nie narodziło. Marzę, żeby było piękne, inteligentne, żeby na wszystkich zrobiło wrażenie. Recepcja tego dzieła jest unikatowa. Jeden z krytyków napisał, że tylko w tym wieku było 30 premier „Króla Rogera” na świecie. To świadczy o tym, że jest to absolutnie najwybitniejsze polskie dzieło, które jest odczytywane na wszystkich szerokościach geograficznych. Rodzi się pytanie: dlaczego? Otóż język, którym posługują się autor libretta Jarosław Iwaszkiewicz i Karol Szymanowski odeszli od polskiego kontekstu. Wzięli coś niebywale uniwersalnego, coś, co ma wymiar z jednej strony monumentalny, ponieważ dotyczy władcy, czyli dla perspektywy zwyczajnego człowieka czegoś dość niezrozumiałego, nieczytelnego. A z drugiej strony położyli nacisk na człowieka, który znalazł się w ekstremalnej sytuacji. I okazuje się, że są to perspektywy czytelne dla każdego odbiorcy na świecie. I bez względu na to, czy ta opera jest pokazana w realiach sycylijskich wczesnego średniowiecza, czy to jest zrobione tak, jakby zadziało się wczoraj, to uniwersalizm języka, przesłanie „Króla Rogera” nas porusza. Rozumiemy go i odczytujemy bardzo osobiście.
Żyjemy w bardzo określonym czasie. Nie chcę przydawać tego oczywistego kontekstu naszej premierze, ale od 24 lutego nieustannie towarzyszy mi taka refleksja: władca, który nie jest niczym ograniczony, może być władcą pięknym i dobrym. Ale może być szaleńcem, który ma w ręce narzędzie niszczenia. I to jest pytanie, które zawsze możemy sobie zadawać: ile w nas jest dobroci, ile diabelskości? I która strona bardziej zaiskrzy? Mamy wolny wybór, możemy decydować. Tylko czy ci ludzie w domach, schronach w Ukrainie mieli i mają jakiś wybór? Żadnego. Zatem wydaje mi się, że przy tej genialnej muzyce, oglądając spektakl, który nie jest klasyczną operą, bo skupia różne gatunki, musimy się zastanowić nad czasem, w którym żyjemy, i zacząć mówić głośniej, że ten świat, który do tej pory zbudowaliśmy, niestety nie jest doskonały. Mam nieodparte wrażenie, że będziemy mówić o rzeczach najważniejszych, o jakich może mówić opera i artyści ze sceny do publiczności. I to w momencie, kiedy publiczność najbardziej oczekuje odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Czy je odnajdzie? Zobaczymy. Ja wierzę w siłę sztuki, która potrafi wszystko zmieniać.
Jerzy Wołosiuk – kierownik muzyczny spektaklu, dyr. artystyczny Opery na Zamku w Szczecinie:
Partytura dzieła jest piękna, złożona, skomplikowana wykonawczo, kolorowa. Zrobimy wszystko, by wykonać ją jak najpiękniej. Wspomagają nas dwa chóry: teatr z Greifswaldu, który nasz chóralny zespół niemal podwaja, oraz Szczeciński Chór Chłopięcy „Słowiki”. Bez nich wykonanie tak monumentalnego dzieła byłoby niemożliwe. Orkiestra jest większa niż normalnie, jak na nasze warunki – największa, jaka występuje w naszym repertuarze. To blisko 70 muzyków w orkiestronie, duży aparat perkusyjny. Ciekawe jest spojrzenie na każdy akt, również od strony konstrukcji muzycznej, brzmienia. Każdy jest inny z punktu widzenia języka muzycznego, narrację muzyczną. Poczynając od surowego początku partytura cały czas się rozwija, komplikuje, rozrywa, by czynić III akt nie tylko dla reżysera pod względem interpretacji, ale i dla śpiewaków, dyrygenta – bardzo skomplikowanym. To dzieło fascynujące.
Rafał Matusz – reżyser:
Dla mnie ta realizacja jest pierwszym debiutem operowym. Dodatkowo – zetknięciem ze specyficzną formą i niespotykaną w operze, metafizyczną formą. Nazywam „Króla Rogera” operowym „Ślubem” Gombrowicza. Te wszystkie stopnie komplikacji, które są w człowieku, to, jaki jest podwójny, potrójny, jak walczy ze sobą, buntuje, podważa, jak potrafi się oszukać, jakich zręcznych forteli może użyć jego podświadomość, podszywająca się pod jego metafizykę… To wszystko w tej operze jest. Ja się zastanawiam, czy w ogóle Szymanowski i Iwaszkiewicz zastanawiali się, co tą operą „nawyprawiają” w historii muzyki. To dzieło unikatowe, nie ma niczego podobnego wcześniej, nie ma niczego później. Dlatego to dla mnie ogromne wyzwanie reżyserskie, żeby podjąć się rozczytania tego libretta. Jeżeli szukamy w operze doznań bardzo emocjonalnych, poszukiwawczych, obnażających człowieka, zadających elementarne pytania – to ta opera porusza się właśnie w tym obszarze. Cała „para” poszła w to, żeby to było duże widowisko. Z tym większą odpowiedzialnością podchodzę do tej premiery. I kilka zdań od Mariusza Napierały – scenografa, który nie mógł być dziś z nami: „Narracja plastyczna w „Królu Rogerze”, meandrowanie wśród znaków, symboli, mistyki i popkultury. To postindustrialna, lapidarna przestrzeń, służąca opowieści. To estetyka zdecydowanie bliższa progresywnym przedstawieniom współczesnego dramatu niż strojności opery w ujęciu tradycyjnym czy nawet nowoczesnym. Nie ma tu miejsca na dekoracyjność, bo opowieść sączy się nienachalnie w warstwie zarówno onirycznego libretta, jak i mistrzowskiej muzyki kompozytora. Natomiast dekoracja, rekwizyty uzupełniają ją w wymiarze przestrzennym”.
Zuzanna Kubicz – kostiumografka:
Podchodzimy do tematu, który jest dekonstrukcją człowieka. Król Roger zmienia się przez trzy akty opery. To również widać w kostiumach. Starałam się przekazać i brutalność działań, i to, co dzieje się w psychice bohaterów. Zbudowaliśmy z Rafałem Matuszem własną rzeczywistość, momentami oderwaną zupełnie od obecnego świata. Mamy inspirację i londyńską ulicą, i Bizancjum. Wizualnie przekraczamy bariery. Momentami może być to szokujące. Nie boimy się nagości, „wybebeszania” ludzi na scenie. To mocny, ale bardzo plastyczny obraz.
Robert Przybył – choreograf:
Choreografia jest daleka od klasycznego języka. Będzie to teatr tańca z nastawieniem na słowo „teatr”. Ruch sceniczny jest oparty na jak najbardziej naturalnym ruchu, praktycznie na gestach, niewystudiowanych, nienarzuconych. Choreografia też jest otwarta, struktura, która nie narzuca kroków, narzuca akcję, sposób, w jaki reagujemy. W I akcie chodziło o „stopienie” chóru z tancerzami tak, aby była to jedna masa. Cieszę się, że chór nie miał oporów wobec nienawistnego czy nawet erotycznego ruchu. Później tancerze są fizycznym symbolem tego, co Pasterz robi z psychiką ludzi. Wykonują też to, co wynika z relacji Pasterza z Rogerem. W III akcie są echem tego, co stało się wcześniej, niezbyt przyjemnym świadectwem tego, co krąży wokół Króla Rogera. Na pewno nie jest to standardowy taniec, który znamy powszechnie, a tancerze wykazali się ogromną kreatywnością.
Małgorzata Bornowska – kierownik chóru Opery na Zamku:
Mamy trzy chóry, ale tak naprawdę dwa, bo mój zespół i chór niemiecki tworzą jedną całość. Do tego chór dziecięcy. Król bez ludu nie istnieje – tak więc chór rozpoczyna tę operę. Na początku śpiewa „Święty, święty, Pan Bóg zastępów”, a potem przychodzi Pasterz, obiecuje nową wolność… Wtedy chór się przeobraża, idzie za Pasterzem.
Csaba Grünfelder – kierownik chóru Teatru Vorpommern:
Od początku było jasne, że „Król Roger” jest dużym wyzwaniem dla chóru, ponieważ śpiewamy w języku polskim. Ale mam w swoim zespole osobę polskojęzyczną i to była bardzo wielka pomoc, także jeśli chodzi o fonetykę. W tej operze chór śpiewa duże partie, także dla nas to też było wyzwanie. Pomogła nam muzyka, która i zaskakuje, i jest fascynująca. Przemiana dzieje się nie tylko w Rogerze, ale i w chórze. To bardzo namacalne, w śpiewie czuć kolory, zapachy. Postrzega się to jak baśń.
Grzegorz Handke – dyrektor Szczecińskiego Chóru Chłopięcego „Słowiki”:
Z Operą na Zamku współpracowaliśmy kilka razy. Po „Requiem wojennym” Benjamina Brittena sądziłem, że nic lepszego stać się nie może, jeśli chodzi o tę współpracę. Oczywiście się pomyliłem. Chór dziecięcy w tej operze jest – szczególnie właśnie dla dzieci – ogromnym przeżyciem, kolejną nauką zachowania się na scenie. To podstawowe rzeczy dla profesjonalistów, ale „moi” chłopcy są przecież jeszcze amatorami. Każda taka praca to dla nich kolejne ubogacenie. Muzyka Szymanowskiego jest trudna, ale ten utwór jest trudny także w warstwie pozamuzycznej. Chcę podkreślić, że nie ma niczego, co wykraczałoby poza tzw. przyzwoitość dziecięcą. Dzieci występują jedynie w I akcie i wszystko jest zgodne z wymogami ich wychowania.